sobota, 7 listopada 2015

Niezbyt spektakularny „Spectre” / Not so spectacular „Spectre”


Kto śledzi fanpage „Keep Shooting – Guns in Movies”, wie, że na nowego Bonda czekałem głównie ze względu na filmową premierę pistoletu HK VP9, którą zapowiadały pierwsze promocyjne fotosy ze „Spectre”. Agent 007, otoczony zimową scenerią austriackich Alp, dzierżył tę właśnie broń. Niestety, okazało się, że ekranowy debiut był występem wybitnie gościnnym, a rola – zaledwie epizodyczną. Zdobyty na jednym ze złych kolesi, był tylko przelotnym wyposażeniem brytyjskiego agenta. 
 
Who have been following “Keep Shooting – Guns in Movies”, know that I’ve been waiting for the new Bond film because of the movie premiere of the Heckler & Koch VP9 pistol, that was foreshadowed by the first promotional photos of “Spectre”. Agent 007, surrounded by the winter scenery of the Alps, wielded this particular weapon. Unfortunately, it turned out that the big-screen debut was only a guest starring and the role – an episodic one. Taken from one of the bad guys, was just a temporary firearm of the British agent. 


Można tę sytuację porównać do tej ze strzelbą bullpup Kel-Tec KSG w „Johnie Wicku” (2014). Tam również, na promocyjnych ujęciach, tytułowy bohater był przedstawiony z uzbrojeniem, z którego w filmie de facto korzystał przez chwilę. W „Spectre” więcej filmowego czasu i uwagi poświęcono SIG-Sauerowi P226, którego Bond wręczył Madeleine (Léa Seydoux) z zamiarem przeprowadzenia błyskawicznej lekcji z obsługi. Tyle, że broń już potem w ogóle się nie pojawia, więc scenę tę twórcy mogli ograć z HK VP9.

This situation can be compared to the one with the Kel-Tec KSG bullpup shotgun in “John Wick” (2014). There, in the promotional pictures, one could see the title character with the weapon he actually used in the movie for just a moment. “In Spectre”, more of the movie time and attention was paid to a SIG-Sauer P226 that Bond handed in to Madeleine (Léa Seydoux) to teach her how to use it. But this gun didn’t appear in the movie later, so the scene could have been shot with the HK VP9.



Za to zdecydowanie najbardziej może zapaść w pamięć pistolet jednego ze złoczyńców – Hinxa, granego przez Dave’a Bautistę - AF2011 Dueller Prismatic. Pomijając kaliber (.45 ACP), który sam w sobie jest potężny, broń jest dodatkowo skuteczna dzięki temu, że - jak sama nazwa wskazuje - posiada dwie lufy. Nic więc dziwnego, że „pistoletowa dwururka” daje się Bondowi nieco we znaki, a jej prezentacja na ekranie jest wyraźnie bardziej widowiskowa.

However, the memorable firearm is the pistol of one of the antagonists – Hinx, played by Dave Bautista - AF2001 Dueller Prismatic. Besides the powerful caliber (.45 ACP), the gun is also effective due to its – as the name suggests – two barrels. So there’s nothing strange about the fact that the double-barrel pistol kicked Bond’s ass and its presentation on the screen is more effective.


 

Jeśli chodzi o resztę arsenału, na samym początku filmu, w Mexico City, Bond robi zamieszanie używając Glocka 17 umieszczonego w FAB Defense KPOS, czyli adapterze do konwersji pistoletu w karabinek. Nie widząc jeszcze dokładnie broni, a jedynie z grubsza jej kształt, miałem szczerą nadzieję, że twórcy pokusili się o małe mrugnięcie okiem i uzbroili 007 we włoski pistolet maszynowy Spectre M4, rzadko widywany w filmach. No ale chyba za dużo oczekiwałem.

As for the rest of the weaponry, in the opening scene, in Mexico City, Bond causes a lof of commotion using a Glock 17 put in a FAB Defense KPOS that is a carbine conversion system. When I couldn’t see the weapon clearly, just its general shape, I truly hoped that it would be wink of the creators to the public and that Bond would be armed with an Italian Spectre M4 submachine gun, rarely seen in the movies. But I guess I expected too much.


W dalszej części filmu moją nadzieję na ciekawą zbrojną rolę wzbudził Steyr AUG A3 widoczny w laboratorium Q – widać było, że i Bondowi przypadł do gustu. Jednak w filmie – jak się okazuje, tak naprawdę rolę w kategorii „filmowy karabinek szturmowy” zgarnęła kompaktowa wersja czeskiego SA Vz. 58, w którą są uzbrojeni siepacze głównego antagonisty (choć niewielki potrafią zrobić z niej użytek).

In the further part of the movie, my hope for an interesting gun-role was aroused by a Steyr AUG A3 visible in Q’s laboratory – it was clearly seen that also Bond got interested in the weapon. However, it turned out that in the category of the “movie assault rifle” the role was played by the compact version of the Czech SA vz. 58 – a firearm the thugs of the main antagonists were armed with (although they were really ineffective with it).



Oczywiście, Bond to marka, za którą idą symbole i znaki rozpoznawcze, jak Martini… i pistolet Walther PPK (okazjonalnie zmieniany na Walther P99). I tutaj 007 jest wierny tej broni, która jednak – nie licząc pewnej nierealistycznej sceny na końcu (jakkolwiek sam film był mocno naciągany pod względem realizmu), nie zapada szczególnie w pamięć.

Of course, Bond is a brand followed by symbols and characteristic elements, such as the Martini… and the Walther PPK pistol (occasionally changed for the Walther P99). Here as well 007 is faithful to his firearm, which – except for one unrealistic scene at the end (regardless of the general level of movie unrealism), is not a memorable one. 


Niestety, powyższy odbiór przez pryzmat występującej w „Spectre” broni przekłada się także na cały film. Z jednej strony nie brakuje w nim bardzo dobrych scen, jak początkowa rozgrywająca się podczas Święta Zmarłych w Mexico City, z bajecznie plastyczną scenerią i kolorowymi tłumami. Dech w piersiach zapiera pojedynek na pokładzie helikoptera latającego nad miastem czy bijatyka w mknącym pociągu.  

Unfortunately, the reception of the movie described above as based on the weapons used in “Spectre”, corresponds to the film itself. On the one hand, one shall find there very good scenes, such as the opening one that was taking place during the Day of the Dead in Mexico City, with a fabulous artistic scenery and colorful crowds. One’s breath is taken away by the duel in a helicopter flying over the city or the fist-fight in a speeding train. 


Jednocześnie, obraz sama Mendesa obfituje w wyolbrzymione Bondowskie klisze, które czynią głównego bohatera mało przekonującego – nawet jeśli weźmiemy poprawkę na to, iż to wszechmocny James Bond. Klisze te i absurdy scenariusza, razem ze słabymi dialogami idealnie pasują do tandetnej (w mojej opinii) czołówki z muzyką Sama Smitha. Bo o ile kawałek „Writings on the Wall” jako piosenka to po prostu jeden z utworów brytyjskiego artysty, zaśpiewany w jego stylu (który może się podobać lub nie – dla mnie nie pasuje on do Bonda), to jednak w zastawieniu z intro ociekającym kiczem stworzył tombakowy macho-koszmarek. 

At the same time, Mendes’s movie is full of exaggerated Bondish clichés that make the main protagonist an unrealistic one – even considering the fact that it is the mighty James Bond. These clichés and absurdities in the script, together with poor dialogues perfectly match the cheap (at least, in my opinion) opening credits with the music of Sam Smith. While “Writings on the Wall” itself is just a song by a British artist, sung in his own style (that you might either like or not – for me, it doesn’t fit in the Bond movie), when combined with the intro soaking with kitsch it creates a tombac macho-horror. 

 
Jednak najbardziej rozczarowujący był dla mnie niewykorzystany potencjał aktorów. Weźmy Christopha Waltza. Mam wrażenie, że reżyser nie miał pomysłu, jak rozwinąć postać Franza Oberhausera, więc inspirował się kreacją aktora w „Bękartach wojny” Tarantino. W efekcie główny czarny charakter to taki „Colonelo Hans Landa de la SS” próbujący aspirować do poziomu Raoula Silvy ze "Skyfall". Niestety, ta próba się nie udaje – gdy mogłem wreszcie zobaczyć „SchWaltz”-charakter w pełnym świetle, jego demoniczność okazała się prostu miałka. Biorąc pod uwagę zakończenie, trudno uwierzyć, że Oberhauser aka Ernst Stavro Blofeld jest „autorem wszystkich tragedii” Bonda. 

What is the main disappointment is the wasted potential of the actors. Let’s take Christoph Waltz. I have an impression that the director didn’t have a concept how he can develop the character of Franz Oberhauser, so he found inspiration in the actor’s role in Tarantino’s “The Inglorious Basterds”. As a result, the main antagonist is a kind of “Colonelo Hans Landa de la SS” trying to reach the level of Raoul Silva from "Skyfall". Unfortunately, that didn’t work out – when I could finally watch “SchWaltz-charakter” fully exposed, his demonic nature turned out to be pretty shallow. Considering the ending, it’s hard to believe that Oberhauser aka Ernst Stavro Blofeld was the “author of all Bond’s pain”.


Większą charyzmą wykazał się Dave Bautista, z partiami mówionymi ograniczonymi do minimum – facet grał swoją fizjonomią i wyszło mu to bardzo dobrze. Na tyle dobrze, że naprawdę szkoda, że takich samych możliwości nie otrzymał Waltz. Niestety, także potencjał Monici Bellucci został stłumiony scenariuszem. Mendes podszedł do jej postaci tak jak sam Bond – na zasadzie „w sam raz na jeden raz”, choć historia Lucii Sciarry i jej powiązanie z głównym wątkiem pozostawiało mnogość rozwinięcia bohaterki oraz samej fabuły – co najmniej na poziomie zaangażowania w nią postaci filmowego nerda, czyli Q, granego umiejętnie przez Bena Whishawa.

Definitely more charismatic was Dave Bautista, with dialogue parts limited to minimum – the guy played with his physique and it went truly well. Well enough to make me sorry about the fact that Christoph Waltz didn’t get the chance to do so. Unfortunately, also Monica Bellucci’s potential was suppressed by the script. Mendes treated her character just like Bond did in the movie – a perfect one night stand, although the background of Lucia Sciarra and her connections with the main story left a lot of doors open for the development of the character herself and the plot – at least on the level of involvement presented by the movie nerd – Q, played skillfully by Ben Whishaw.


Sam Mendes kręcąc w 2012 „Skyfall” podniósł sobie poprzeczkę na tyle wysoko, że nie dał rady jej przeskoczyć w „Spectre”. Otrzymaliśmy widowiskowy pod względem wizualnym film akcji, z malowniczymi ujęciami egzotycznych miejsc (jak przystało na Bonda, ściga on złoczyńców po całym świecie) i masą product placementu. Jednak od tego typu serii oczekiwałoby się czegoś więcej. Wyszło nie do końca udane Martini – film nie wstrząsnął mną, za to zmieszał – do tego stopnia, że zaczynam myśleć, iż dla Daniela Craiga i Sama Mendesa powinien to być ostatni Bond.

When Sam Mendes made „Skyfall” in 2012, he raised the standards too high to meet them now with “Spectre”. What we get is an action movie spectacular in terms of visual attractiveness, with vivid shots of exotic places (as befits Bond, he chases the bad guys around the world) and a lot of product placement. However, I expect a lof more from this series. And what I get is a not so well-made Martini – I was not shaken, but stirred – to the extent that I think this should be the last Bond of Daniel Craig and Sam Mendes.
 

3 komentarze:

  1. Bardzo dobra recenzja. Byłam na Spectre w zeszłym tygodniu i powiem szczerze, że oglądanie sprawiało mi pewną, wstydliwą przyjemność (wstydliwą dlatego, że pomimo tego, że film dla mnie okazał się ckliwy i tandetny, cieszyło mnie oglądanie). Fabuła była mocno, mocno średnia - taka baja dla troszeczkę starszych niegrzecznych dzieciaków. Jednak moją największą uwagę przykuła walka na pokładzie helikoptera oraz spektakularne wysadzenie całego kwartału. Sceneria Alp austriackich nie zapierała mi co prawda tchu w piersiach, ale przyjemnie było popatrzeć, bowiem do Alp mam sentyment. Nie spodobało mi się też to, że Bond dostał solidny łomot,a na jego ciele nie było ani jednej ryski ;)
    Już większe emocje wzbudził we mnie barokowy i monumentalny Skyfall.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Początek był rzeczywiście mocny - niestety wbrew teorii Hitchcocka napięcie po tym "trzęsieniu ziemi" spadało, a przynajmniej - nie rosło konsekwentnie. ;) Dla mnie "Skyfall" był również zdecydowanie lepszym filmem. Szkoda, bo wiązałem ze "Spectre" spore nadzieje.

      Usuń
    2. Ech, ja także sądziłam, że na końcu zdarzy się coś niesamowitego co mnie z fotela zrzuci, a tu zakończenie było jak z jakiegoś ckliwego romansidła albo co gorsza jakiegoś paradokumentalnego badziewia jakim nas zalewają komercyjne stacje telewizyjne. Na szczęście mam w zapasie "Snajpera" - pewnie obejrzę jutro bo do kina na to jakoś nie dotarłam.

      Usuń