wtorek, 14 lutego 2017

John Wick 2 – dwa razy więcej starego dobrego Jonathana W.

Po dwóch i pół roku od premiery pierwszej części „Johna Wicka”, ekipa twórców (w tym odtwórców kluczowych ról) wraca z „dwójką” na ekrany kin. Choć jest to sequel, protagonistę poznajemy takiego, jakim był w przyszłości. Jonathan Wick, zmuszony dawnymi przyrzeczeniami i obowiązującym surowym kodeksem światowego syndykatu zbrodni, ponownie budzi w sobie profesjonalnego zabójcę, którego najchętniej pogrzebałby razem z bronią w piwnicy swojego domu pod kilkucentymetrową warstwą betonowej wylewki. A że wrogów jest zdecydowanie więcej niż w jedynce i są bardziej wymagający, kule i ciosy rozdaje w finezyjnym balecie gun-fu jeszcze częściej. 


Źródło: materiały promocyjne filmu.

 

You wanted me back? I’m back!

 

Co czyni wg mnie z Johna Wicka „bohatera doskonałego”? Jak mówią o nim ci, którzy go znają, John to człowiek skupiony, oddany temu, co robi, zdeterminowany. Nie rozprasza się, nie rzuca na siłę śmiesznymi tekstami. Nie odzywa się, kiedy słowa są zbędne, nie marnuje dla nich tlenu. Nie jeden tzw. trener rozwoju osobistego czy inny coach specjalizujący się w modnym „mindfulness”, których to „profesji” namnożyło się teraz jak grzybów po deszczu (a raczej grzybni, biorąc po uwagę poziom usług i to co sobą reprezentują ci mentorzy – ale to taka dygresja), mógłby mu pozazdrościć tzw. „uważności”.

John Wick polega na swoich umiejętnościach i wiedzy, sprawności, sile, sprycie, inteligencji, a nie na gadżetach. Przypomina Jasona Bourne’a w wydaniu Matta Damona – tajemniczego, co z pewnością fascynowałoby kobiety. Tyle że ani John Wick, ani Jason Bourne nie należą do łamaczy serc i zdobywców niewieścich łóżek. W przeciwieństwie do Jamesa Bonda, który choćby przez te swoje „gwiazdorzenie” był mi obcy i który mało której damie przepuści, John Wick jest nowym Humphreyem Bogartem czy Clintem Eastwoodem – prawdziwym mężczyzną dostosowanym do wymagań XXI wieku, wiernym zasadom i gotowym stawić czoła temu, co rzuci mu los, nawet jeśli jest to wbrew niemu – wykonuje zadanie do końca i nie boi się spojrzeć w oczy śmierci. 

 

„Somebody, please, get this man a gun!”


Nie byłaby to recenzja na blogu “Keep Shooting – Guns in Movies” gdyby nie zaczęła się od opisu arsenału, jaki do dyspozycji otrzymał główny bohater. Wraz z odzyskaniem swojego Mustanga z rąk rosyjskiej mafii – brata Wiktora Tarasowa – Abrama (Peter Stormare w małej, ale jak zawsze wyrazistej roli), John odłożył do skrytki w piwnicy Heckler & Koch P30L i zabetonował schowanego w masywnej skrzyni. Tym samym otrzymujemy szereg innych ciekawych broni.  

Perełką filmu jest scena, w której John, będąc w Rzymie i szykując się do wykonania zadania, dobiera dla siebie strój… i broń. Tak, jeśli gdzieś w całym filmie miałbym dać hashtag #gunporn, to byłaby właśnie ta scena – u sommeliera, który porównuje broń do wykwintnych win.

W pierwszych słowach nawiązuję do „niemieckich szczepów” – czyli do używanego przez Johna w pierwszej części wspomnianego pistoletu. Tym razem proponuje mu dwa Glocki – 34 i 26 (oba 9x19mm, ten drugi jako broń zapasową – podobnie jak w „jedynce”). Glock 34 i 26 to wersje „custom”, zmodyfikowana przez Taran Tactical Innovations – tu warto wspomnieć, że to właśnie m.in. z Taranem John przygotowywał się do roli pod kątem obsługi broni.



Źródło: http://www.thetruthaboutguns.com / adres: https://goo.gl/LZRu7O

Źródło: http://www.thetruthaboutguns.com / adres: https://goo.gl/LZRu7O

John, rzecz jasna, na tym nie poprzestaje. Wieczór zapowiada się długi – przynajmniej jeśli chodzi o listę ochroniarzy do zlikwidowania po drodze do celu lub podczas ewakuacji. Zatem kolejna propozycja z „karty win” to bazujący na AR-15 karabinek szturmowy z kolimatorem Trijicon, również „customizowany” przez TTI.

Rozwinięciem menu jest automatyczna strzelba Benelli M4, z której John skrzętnie korzysta w katakumbach równie chętnie, co z pozostałych giwer. To, w jaki sposób się porusza, przeładowuje broń to majstersztyk i efekt wspomnianych treningów. Smaczkiem, którzy dostrzegą ci, którym nieobce jest strzelectwo taktyczne, jest fakt trzymania, tuż po załadowaniu całego magazynka rurowego w Benelli, zapasowego naboju do strzelby tuż przy oknie wyrzutnika łusek. Tak na wszelki wypadek, by po wyczerpaniu amunicji i stanięciu twarzą w twarz z kolejnym przeciwnikiem, John nie musiał się niepotrzebnie szarpać. Na deser nasz bohater otrzymuje dodatkowo nóż, który – rzecz jasna, również mu się przydaje.


Taran Tactical Innovations / youtube.com

Źródło: Guns YouTube Channel / youtube.com


Ale wracając do sceny u sommeliera, dołączyła ona do krótkiego, ale zacnego zestawienia „gun-shoppingu” w takich obrazach, jak:
  • „Terminator” ("You know your weapons buddy"; „- Hey, you can’t do that!”, „- Wrong!”),
  • „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” (Ralph Fiennes jako kolejny świadomy klient: „An Uzi? I'm not from South Central Los fucking Angeles. I didn't come here to shoot twenty black ten year olds in a drive-by. I want a normal gun for a normal person.”),
  • “Wyrok śmierci” (John Goodman i jego słynna wyliczanka-prezentacja broni: "And you've got the king of mayhem, half cannon - sword of justice. Take this fucker to the holy land and start your own crusade!" oraz "Go with God and a bag full of guns."
  • “Taksówkarz” (spotkanie z „Easy Andym”: - You got a .44 magnum?, - It's a real monster. It'll stop a car at a hundred yards. Put a round right through the engine block.").

Ciekawostką jest także pistolet, który John otrzymuje od „Morfeusza”, tzn. Króla Bowery (Laurence Fishbourne). Zdobione okładziny, zamek, czyli w sumie kolejny „custom” na bazie legendy - .45 ACP Kimber Warrior. Jakkolwiek mocna by nie była klasyczna „czterdziestka piątka”, tak magazynek z siedmioma nabojami pozostawia wiele do życzenia… i liczenia się z każdym nabojem, o czym John szybko się przekonuje – double-tap czy Mozambique grill stosowane przez większość filmu muszą szybko być zastąpione regułą „one shot – one kill”. 


Źródło: www.forrestnineteeneleven.com

Swoją drogą, postać Króla Bowery to z jednej strony piękne nawiązanie do trylogii „Matrixa” i ponowne spotkanie aktorów na planie, a z drugiej – mrugnięcie okiem do widza w kontekście innego filmu o płatnym zabójcy z zasadami, a mianowicie „Ghost Dogga” Jima Jarmuscha z Forestem Whitakerem, który wcielił się w kierującego się kodeksem bushido profesjonalisty, mieszkającego na dachu nowojorskiej kamienicy z gołębiami w klatkach. Jednak w tym wypadku "droga samuraja" to raczej droga Johna Wicka, który - swoją drogą, przed rolą w o Chada Stahelskiego, w 2013 roku wystąpił w filmie "47 Roninów" Carla Rinscha.
 

Zgodnie z regułą Hitchocka, iż film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie powinno rosnąć, po rozprawieniu się przez Johna z resztą rosyjskiej mafii otrzymujemy kolejne „łubudu” – dosłownie, bo w wykonaniu jednego z antagonistów i jego i granatnika rewolwerowego ARWEN 37.

Źródło: www.foxtrot-productions.co.uk



 “Hello, John. Are you working again?”

 

John Wick nie jest bohaterem niezniszczalnym, wszechmocnym, który przechodzi między kolejnymi scenami rozdając ciosy i ołów. Odnosi rany, słabnie, znajduje też godnych siebie przeciwników – Cassiana (Common – Keanu Reeves spotkał się z nim już na planie świetnych „Królów ulicy” Davida Ayera), wiedzionego rządzą zemsty – mieszanką lojalności i etyki zawodowej, czy Ares (Ruby Rose), maksymalnie skoncentrowanej i zimnej głuchoniemej profesjonalistki w zabijaniu (to zupełne przeciwieństwo Miss Perkins z „jedynki”, która była naprawdę antypatyczna w swoim braku zasad i chciwości – Ares jest intrygująca, zimna, ale i wyjątkowo lojalna). 

Źródło: materiały promocyjne filmu.
Źródło: materiały promocyjne filmu.

Gdy John ma już dosyć „klepania się” i trzeźwo ocenia swoje szanse jako nikłe albo po prostu nie ma ochoty się męczyć, zwyczajnie wyjmuje pistolet i wali „prosto z mostu”. W Rzymie otrzymuje kuloodporny garnitur (na imprezę towarzyską na wieczór, włoski styl, dwa guziki, podbicie taktyczne – a jakże!), bez którego trudno byłoby mu zrealizować zadanie, bo przeciwników ma tutaj od groma. Jako że staje się obiektem otwartego międzynarodowego zlecenia, różnego rodzaju przeciwników mu nie brakuje.

W scenach walk głównego bohatera z bardziej wyróżniającymi się przeciwnikami lub przełomowych dla dalszego rozwoju akcji, charakterystycznym elementem (o którym wspominał też Pan Artur „Kinomaniak” Pietras w swojej wideo-recenzji), są zatrzymania wzmagające napięcie. Jakby powietrze zastygało, ludzie odsuwali się i zamierali, a atmosfera gęstniała tak, że dałoby się ją kroić nożem, a w efekcie – przeszywa się kulami.

Warto wspomnieć o głównym antagoniście – sprawcy wszystkich nieszczęść, które walą się Johnowi na głowę i przez które musi wrócić do fachu zabójcy. W rolę Santino D’Antonio wcielił się Riccardo Scamarcio – choć nie może się on równać z Michaelem Nyqvistem jako Viggo Tarasovem z "jedynki" („It’s NOT what you did, son, that Anders me most. It’s WHO you did it to” plus cała historia o tym, kim jest "that fucking nobody" John Wick) to jego grze nie można nic szczególnie negatywnego zarzucić. Po prostu jest czarnym charakterem. Kropka.


Źródło: materiały promocyjne filmu.

Jest też nowy pies – ten, którego John wyciągnął ze schroniska czy lecznicy na koniec „pierwszej” części. Niestety jego rola została mocno ograniczona (czworonóg nawet nie otrzymuje imienia), co dla mnie jako miłośnika zwierząt jest dla mnie, póki co, jedynym minusem tego filmu, pt. "niewykorzystany potencjał".

 

„How good to see you again so soon, Mr. Wick.”

 

W „Rozdziale 2” (tytuł oryginału to „John Wick: Chapter 2” – coś jak „Rambo: First Blood – Part 2”), otrzymujemy zdecydowanie więcej scen walki, strzelanin, pościgów niż w pierwszej części. O ile tam mogliśmy zobaczyć głównego bohatera w wersji „wrażliwej” i „bojowej”, w tym wypadku możemy mówić głównie o Johnie Wicku, który faktycznie wrócił na „stare śmieci” i sprząta tak samo efektownie i efektywnie jak 4 lata wcześniej, gdy zdecydował się dla ukochanej kobiety porzucić fach zabójcy. Dowiadujemy się też, przy okazji, że John z obcych języków zna nie tylko rosyjski.

Wracając do efektownych scen pojedynków siłowych (mierzących siłę uderzeń pieści, kopniaków oraz siła i celność ognia), których tu, jak już wspomniałem, nie brakuje, jest kilka, które zapadają w pamięć: katakumby, korytarze metra, galerie sztuki, sala luster to wdzięczne tło dla akcji.

W pierwszej części dosyć oszczędnie przedstawiony został syndykat zbrodni, dla którego pracował John. „Źli faceci” ograniczali się do rosyjskiej mafii w Nowym Jorku – oczywiście, była tam też sugestia, że przestępczy światek to tak naprawdę całkiem pokaźny świat – z siecią powiązań, hotelami dla płatnych zabójców podobnych do Johna czy gangsterów szukających nietykalności (na terenie hotelu zabronione surowo było załatwianie interesów), a nawet własnym systemem płatniczym, gdzie za codzienne „sprawunki” i „usługi” płacono specjalnymi złotymi monetami.

W „dwójce” ten obraz jest znacznie szerszy. Dowiadujemy się o istnieniu Rady Najwyższej, w której skład wchodzą „głowy” przestępczego uniwersum ze wszystkich zakątków globu. Komunikacja odbywa się zaś w dosyć „oldschoolowy” sposób – z jednej strony mam więc telefony komórkowe, ale centralę obsługują babeczki w strojach z lata 40- czy 50-tych ubiegłego stulecia – tak leciwe damy, jak i wytatuowane i wykolczykowane młódki, którym niewiele brakuje do pin-up girls. Sama centrala również wygląda mocno retro, podobnie jak komputery (gdzieś lata 80-te?). Nie do końca rozumiem tę stylizację, być może chodziło o nawiązanie do jakiejś tradycji, czasów tworzenia się połączonego Radą Najwyższą syndykatu? Może technologia retro miała w jakiś sposób być nieprzepuszczalna dla narzędzi używanych przez policję? Problem polega jednak na tym, że obecności stróżów prawa raczej w tym filmie specjalnie nie uświadczymy. Jedynym gliną jest znany z pierwszej części Jimmy, którego rola w życiu Johna ogranicza się do pełnej akceptacji tego, kim jest John i czym się zajmuje oraz tego, że być może „znów pracuje”.

Pojawią się też inni „starzy znajomi”. Jest zawsze wybitnie kulturalny i troskliwy recepcjonista hotelowy – Charon (Lance Reddick) oraz menadżer przybytku – Winston (Ian McShane), którego rzymskim odpowiednikiem jest Julius (Franco Nero). Nie mogło zabraknąć w pewien sposób lojalnego wobec Johna mechanika Aurelio (John Leguizamo).

Prócz postaci spokojnego policjanta (takiego trochę „dzielnicowego”) wyżej wymienionych, znajdziemy też kilka nawiązań do pierwszej części. Jest nią z pewnością muzyka – z pewnością zostanie wydany osobny soundtrack ze ścieżką z „dwójki”, bo nie brakuje tu kilku nowych nut (choć podczas imprezy w katakumbach), za to w większości w tle wydarzeń usłyszmy znane w „jedynki” ostre elektroniczne motywy autorstwa Tylera Batesa.

 

„Mr. Wick, do enjoy your party!”

 

Który “John Wick” jest lepszy? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Dla mnie to jednak nieco inne filmy, o różnych etapach w życiu bohatera, które doskonale sprawdziłyby się w formie maratonu (chętnie bym się wybrał na taki filmowy „double-tap”). Na pewno nie zawiodłem się sposobem prezentacji bohatera i pociągnięcia dalej jego historii, choć niekoniecznie wszystkie elementy świata przedstawione miały dla mnie sens.

Zakończenie filmu “John Wick: Chapter 2” pozostawia furtkę dla „trójki”, z której grzechem byłoby nie skorzystać, choć może być trudno zrealizować „Chapter 3”, jako że – póki co, zapowiada się on na „John Wick kontra reszta świata”, a to może sprowadzić fabułę na tory braku fabuły i oparcia filmu o kopano-strzela sekwencje.

Mam nadzieję, że Chad Stahelski, doświadczony kaskader i od niedawna całkiem sprawny reżyser (przynajmniej jeśli chodzi o kino akcji) spod którego ręki i oka wyszły dwa naprawdę dobre filmy, nie zabije tytułu słabym finałem marnującym całość jako trylogii. Oraz że rola psa (może wreszcie z jakimś imieniem) będzie w "trójce" większa. W końcu Johnowi przechodzenie na emeryturę nie wychodzi za bardzo, więc trójki jestem niemal pewien na 100%. Takie to już czasy – czasy nowych bohaterów z hołdem dla starych między wierszami i filmowymi klatkami – kiedyś wracał Arnold, teraz wraca John Wick.

środa, 21 września 2016

Uwiecznieni Zapomniani, czyli „Oblitus: Rise of the Forgotten”

Oglądając filmy wojenne, których bohaterowie to żołnierze służący pod "gwieździstym sztandarem" podczas II wojny światowej, słyszymy masę nazwisk świadczących o europejskim pochodzeniu chłopaków wysłanych z bronią na drugi koniec świata . Co jakiś czas między Irlandczykami i Włochami pojawia się wojak ze swojsko brzmiącą końcówką "-ski" czy "-sky". I to właśnie o nich opowiada krótkometrażowy "Oblitus: Rise of the Forgotten" Adama Aljovicha, który na obsadę swojego obrazu wybrał rekonstruktorów historycznych.


„Oblitus: Rise of the Forgotten” to krótkometrażowy film w reżyserii Adama Aljovicha (będącego również autorem zdjęć) przedstawiający epizod z walk amerykańskiego 115. pułku 29. Dywizji Piechoty, u schyłku bitwy o Las Hurtgen, w tym historię żołnierzy polskiego pochodzenia. Akcja rozgrywa się jesienią, a dokładnie na początku grudnia 1944 roku w trakcie wyczerpujących walk na granicy niemiecko-belgijskiej, w okolicach miasta Jülich (w dolinie rzeki Ruhr). Co ciekawe, żołnierzy 29. DP koneserzy kina wojennego mogą kojarzyć ze sceny lądowania na plaży Omaha w „Szeregowcu Ryanie”. Nie była to jednak ani elitarna, ani legendarna jednostka – ot, jedna z wielu dywizji zwykłej, szarej, pchanej do ataku piechoty, niekoniecznie uczestnicząca w starciach, o których najczęściej piszą historycy czy o których robi się dochodowe i znane filmy.

W produkcji wystąpili profesjonalni rekonstruktorzy historyczni z kilku grup, odtwarzający jednostki amerykańskie (SNAFU, GRH 2nd Rangers i Normandia 44) i niemieckie (545. Sperr-Division, GRH Ostfront, GRH 78. Sturmdivision) z okresu II wojny światowej, z doświadczeniem w pokazach „żywej historii” podczas imprez militarnych, a nawet na planach filmowych. Jeden z nich, Piotr Jurek, podjął się zadania stworzenia razem z Adamem Aljovichem scenariusza. Aby zebrać fundusze na film, powstający głównie z własnych środków twórców, zorganizowano crowdfundingową akcję na portalu polakpotrafi.pl, dzięki której udało się zebrać 7.600 pln. To właśnie tam produkcję reklamował m.in. klip, gdzie między wypowiedzi twórców i historyka, prof. dr hab. Andrzeja Olejko, włożono nagrania ze zdjęć próbnych kręconych zimą. Robiły one wrażenie – zbliżenia na detale, ujęcia w zwolnionym tempie, fragmenty sceny batalistycznej. Sam „Oblitus” powstał w kwietniu br. w ciągu dwóch 15-godzinnych dni zdjęciowych. Odtworzenie jesiennych warunków utrudniało, jak na złość, piękne wiosenne słońce, ale akurat ten fakt zamaskowano w postprodukcji.


Jako że interesuje mnie rekonstrukcja historyczna i, oczywiście, kino wojenne (nie tylko to wysokobudżetowe), z przyjemnością objąłem projekt patronatem medialnym fanpage’a „Keep Shooting – Guns in Movies”. Wraz z kolejnymi fotkami z planu, mój apetyt rósł – także dlatego, że wreszcie na czoło, jako odtwórcy głównych ról, wysuwali się rekonstruktorzy, zwykle będący statystami, jakkolwiek profesjonalnymi (dzięki swojej wiedzy i wyposażeniu). W produkcji Adam Aljovicha widziałem kolejny silny argument służący przekonaniu polskich filmowców do stałego angażowania rekonstruktorów historycznych zamiast ludzi z ulicy przebieranych w mundury.

Dzięki uprzejmości reżysera miałem okazję obejrzeć „Oblitus: Rise of the Forgotten” jeszcze przed oficjalną premierą, która nastąpi w lutym 2017 rok – otrzymałem kopię festiwalową, która została zgłoszona na Festiwal Filmów Sundance w kategorii „film krótkometrażowy”. Głodny niezwykłej historii zrealizowanej przez rekonstruktorów odpaliłem film i… niestety pozostawił on we mnie pewien niedosyt.


To, z czym miałem największą trudność, to przywiązanie się do konkretnej postaci, czy to pojawiającego się na początku żołnierza, który podaje koordynaty dla artylerii (wg mnie to on miał wysuwać się na czoło historii), czy któregokolwiek z reszty amerykańskich czy amerykańsko-polskich G.I., choćby jednego z rannych, o którego życie walczą sanitariusze. Z drugiej strony – rozumiem fakt, że w krótkometrażowym filmie trudno jest zbudować emocjonalną więź między postaciami i widzem. Dodatkowo, wyobrażam sobie, że reżyser – chcąc pokazać walczących w szeregach U.S. Army Polaków, miał świadomość tego, że ci chłopcy, będąc zwykłą, szarą piechotą, często dopiero co przysłaną z uzupełnień, pozostawali anonimowi, ginęli jak muchy nim ktokolwiek zainteresował się, jak mają na imię. Taki mógł być też zamysł - by pozostali anonimowi, mając jednak wspólną, zbiorową "polską twarz".

Być może w związku z brakiem emocjonalnej więzi z którymkolwiek bohaterów, trudno mi było uchwycić oś opowiadanej historii, choć tu znów nasuwa mi się myśl, iż było to celowe zagranie twórców – pokazanie jedynie epizodu z dehumanizującej machiny wojennej, gdzie trudno przywiązać się do konkretnej postaci, ale i trudno skupić uwagę na jednym elemencie, bo wojna zlewa się w jeden wielki kocioł.

Przypuszczam, że niedosyt w opowiadaniu historii spowodował fakt, w jaki została ona przedstawiona – film rozpoczyna scena, w której żołnierz wzywa sanitariusza do swojego rannego kolegi. Nadbiega niemiecki Sanitäter i w tym momencie następuje przerwa – cofamy się o kilka godzin, widzimy przygotowania do natarcia na niemieckie pozycje w okolicach miasta Jülich, w tym wspomniane naprowadzanie artylerii na Niemców. Pod koniec, wszystkie te wydarzenia łączą się logicznie ze sobą. Postacią spajającą historię fabularną klamrą ma być właśnie żołnierz podający koordynaty, a po zakończonym natarciu słyszymy znane z początku filmu wzywanie sanitariusza, ale mimo tego historia wydała mi się powierzchowna czy też niekompletna.


Nie wiem, na ile twórcy inspirowali się grami komputerowymi, ale miałem momentami wrażenie, iż oglądam „cut-scenki” z „Call of Duty” czy „Medal of Honor” – filmowe przerywniki między główną grą. Dialogi i część ujęć, a także muzyka w trakcie filmu czy dialogi (składające się głównie z typowych zwrotów z filmów wojennych czy właśnie gier) sprawiały wrażenie „żywcem” wyciągniętych z komputerowego ekranu – być może stąd to wrażenie powierzchowności, które zwiększyła momentami „sztywność” gry niektórych rekonstruktorów (rzecz jasna, jestem w pełni świadomy, że nie oglądałem w akcji profesjonalnych aktorów).

Akcja filmu trwa około 9 minut, pozostałe 6 minut to napisy końcowe, podczas których każdy z amerykańskich bohaterów przedstawiony został na stylizowanym zdjęciu przy nieco monumentalnej muzyce. Tylko ilu z nich faktycznie udało nam się zapamiętać z filmu, by móc przywołać ich „w akcji” widząc końcowe fotografie? Rozumiem jednak, że twórca chciał w ten sposób wyróżnić swoich aktorów, którym w wojennej zawierusze nie mogliśmy się zbyt dokładnie przyjrzeć, i docenić ich pracę.

O tym, iż mamy do czynienia z żołnierzami polskiego pochodzenia możemy dowiedzieć się m.in. z fragmentu dialogu, w którym weteran zwraca się do młodego żołnierza po nazwisku „Zabinsky”, wyraźnie wskazującym jego nadwiślańskie pochodzenie. Gdzieś w trakcie ataku pada również polskie przekleństwo. Domyślam się, że autor nie chciał epatować znaczkiem „PL”, ale jeśli film miał skupiać się w założeniu na wojakach o nazwisku „Kovalsky”, to wg mnie zabrakło silniejszego nacisku na ten element, chyba, że celowo reżyser zostawił główne podkreślenie udziału Polaków na pointę filmu. Oczywiście, bohaterowie w pewnej części mówią z wyraźnym polskim akcentem, co akurat było równie zamierzone, jak naturalne (większość z nas, nie operując angielskim na co dzień i nie mając kontaktu z native’ami, mówi z nadwiślańską naleciałością), paru udaje się z sukcesem ten akcent zamaskować. Dla mnie, jako filologa, to spory plus. Szkoda tylko, że rekonstruktorzy z talentem aktorskim nie mieli okazji wykazać się nim w większym stopniu, ale tu znów pojawia się kwestia ograniczonego czasu, jak i samego mechanizmu opowieści i prowadzenia historii.


W filmie wyróżnia się zdecydowanie scena opatrywania poważnie rannego żołnierza (filmowana zza pleców sanitariuszy – w kwestii budowania więzi emocjonalnej ten moment był temu najbliższy). Wrażenie robi także scena ataku na niemieckie pozycje z przekonującymi efektami pirotechnicznymi i zgrabnie wplecionymi efektami komputerowymi (smugowymi pociskami, trafieniami itd.), z ziemią, brudem i krwią lecącą w stronę obiektywu kamery (świadomie prowadzonej przez Adama Aljovicha nieco inaczej niż przyzwyczaiły nas do tego amerykańskiego produkcje, z „Szeregowcem Ryanem” na czele).

Muszę tu jednak zaznaczyć, że nie do końca przekonał mnie sposób, w jaki amerykańscy żołnierze podeszli do zadania. Owszem, artyleria teoretycznie zniszczyła niemieckie moździerze, ale beztroska z jaką kapitan prowadził pluton przez pole bardziej wyglądała na spacer niż marsz w kierunku wrogich pozycji – marsz, który miał być „dokończeniem zadania”, czyli w praktyce – wyparciem wciąż obecnych tam Niemców. Biorąc pod uwagę doświadczenia obu stron z zaciekłych walk z Lasu Hurtgen, spodziewałbym się większej ostrożności. Stosunkowo beztrosko wg mnie podchodził do swojej pozycji również obserwator przekazujący koordynaty dla amerykańskiej artylerii. Ale być może tym właśnie twórcy chcieli przekazać smutną prawdę, iż wielu żołnierzy z punktów uzupełnień (tzw. „repple-depple”, czyli „replacement depots”), zwłaszcza w okresie końcowym wojny, docierało na pierwszą linię bez odpowiedniego przeszkolenia. I choćby dlatego ginęli oni tak szybko.

Jaki jest zatem „Oblitus: Rise of the Forgotten”? Zdecydowanie docenić należy fakt, iż Adam Aljovich podjął się wcale niełatwego zdania. Skrzyknął rekonstruktorów z różnych grup – ludzi z wiedzą i sprzętem, ale niekoniecznie z doświadczeniem aktorskim, których obsadził jako głównych bohaterów krótkiej opowieści - w filmie bez wielkiego nazwiska, przyciągającego uwagę szerszej widowni i sponsorów. W filmie, który w ogromnej części powstał dzięki pasji, chęci podzielenia się nią, poświęceniu czasu, ale i znacznym funduszom wyłożonym z „własnej kieszeni”, a więc w filmie z ograniczonymi środkami. Akcja crowdufundingowa, jakkolwiek pomocna, pomogła zebrać tylko część wymaganych pieniędzy.


„Oblitus” jest dla mnie krokiem naprzód dla środowiska rekonstrukcyjnego – po pierwsze w świecie filmu, a po drugie – w świadomości naszego społeczeństwa. Niestety, w obydwu przypadkach można nadal spotkać się ze stwierdzeniem, że rekonstrukcja historyczna to „przebieranki” czy „zabawa”. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, jak ogromną wiedzą dysponują rekonstruktorzy. Produkcje, takie jak obraz Adama Aljovicha mają szansę to zmienić na lepsze, a przy okazji – zwiększyć zainteresowanie ludzi historią, w tym epizodami, o których niekoniecznie mówią podręczniki.

I to jest właśnie, według mnie, największa wartość filmu - czynnik edukacyjny. Dowiadujemy się, m.in. jak stosunkowo znaczącą liczbę w Armii USA stanowili żołnierze o polskich korzeniach, szczególnie w stosunku do procentu Polonii w amerykańskim społeczeństwie. Film porusza także inny istotny fakt. Często, zupełnie tego nieświadomi, Polacy walczyli przeciwko sobie, gdy do walki z amerykańską jednostką, w której skład wchodzili nasi rodacy, Niemcy wysyłali oddziały ze służącymi weń pod przymusem Ślązakami. To właśnie o nich opowiada „Oblitus” – mówi głosem zapomnianych – tych szarych „piechociarzy” „Kovalskych”, którym do tej pory nikt tego głosu nie dał. Nawet jeśli „Oblitus” nie zostanie doceniony na Festiwalu Filmowym Sundance, cieszę się, że powstał i że mogłem wesprzeć jego realizację, choćby tą niewielką kwotą w ramach crowdfundingowej akcji. Mimo pewnych wątpliwości, uważam, że było warto. Trzymam kciuki za kolejne filmowe historyczno-rekonstrukcyjne projekty całej ekipy!

czwartek, 30 czerwca 2016

Oblitus: Rise of the Forgotten - na tyłach filmowej produkcji / - behind the movie lines


Polska społeczność rekonstruktorów jest raczej spora. Można ich spotkać m.in. na zlotach, gdzie prezentują profesjonalne dioramy, "żywą historię", biorą udział w sesjach, gdzie powstają zdjęcia wyglądające jak prosto z lat 40-tych ubiegłego stulecia.  Niektórym udało się wejść do świata filmu, ale póki co bez głównych ról. Może się to wkrótce jednak zmienić, a to za sprawą filmu Adama Aljovica - "Oblitus: Rise of the Forgotten", w którym główne role - amerykańskich żołnierzy z amerykańskiej 29. Dywizji Piechoty i ich przeciwników z Wehrmachtu zagrali właśnie z rekontruktorzy. W przerwie od pracy postprodukcyjnej, Adam - reżyser i autor zdjęć, odpowiedział na kilka pytań. 

The community of re-enactors is rather big in Poland. You can meet them at various rallies where they present professional dioramas - "the living history", take part in sessions where pictures look like straigh from the 1940s. Some of them managed to enter the movie world, but so far - without major roles. But that can actually change soon thanks to the movie by Adam Aljovic - "Oblitus: Rise of the Forgotten", where the main protagonists - soldiers of the American 29th Infantry Division and their Werhmacht enemies are played by re-enactors. During a break in postproduction works, Adam - the director and cinematographer, answered a couple of questions.




We wstępnej fazie, w produkcji filmu miały wziąć udział trzy grupy rekonstrukcyjne. Z czasem dołączyły kolejne. Ile ostatecznie ekip współtworzy film i ilu rekonstruktorów zobaczymy na ekranie?


At the beginning, three re-enactment groups were supposed participate in the movie production. Soon, some other joined. How many groups co-created the movie and how many re-enactors are we going to see on the screen eventually?

W sumie w filmie wystąpili członkowie sześciu grup rekonstrukcyjnych. Była to przede wszystkim grupa SNAFU (dawniej Reenacting Zone South, m.in. Piotr Jurek, który opisał historię do scenariusza oraz Maciej Jagosz - dowódca - który był współorganizatorem produkcji), a także Normandia 44, 2nd Rangers, GRH 78Sturmdivision, GRH Ostfront oraz GRH 545. Sperr-Division. Łącznie przez plan filmowy przewinęło się ok. 50 rekonstruktorów, nie jest to duża liczba, ale pamiętać należy, że kręcimy film o potyczce piechoty na zalesionym terenie, a nie wielką scenę batalistyczną z bombardowaniem stolicy kraju w roli głównej.

In total, members of six re-enactment groups participated in the movie. First of all, it was SNAFU (formerly known as Reenacting Zone South, e.g. Piotr Jurek who wrote the story for the script, and Maciej Jagosz – the leader, who co-organized the production) as well as Normandia 44, 2nd Rangers, GRH Sturmdisivion, GRH Ostfront and GRH 545. Sperr-Division. Altogether around 50 re-enactors were involved, which is not a big number, but you have to remember that the movie is about a fight of the infantry in the woods, not a big battle scene of the shelled capital city as the major thing.


W jakim terminie realizowaliście zdjęcia? Procentowo, ile materiału powstawało w terenie, ile w zamkniętym studio?
 
When did the shooting took place? In percentage, how much of that were created in the field and how much in the studio?

Zdjęcia powstawały w połowie kwietnia i cały materiał powstał w terenie. Ja osobiście uwielbiam filmy, w których jest niewiele udziału komputera a wszystko co najciekawsze dzieje się przed kamerą z udziałem aktorów i efektów praktycznych. Tak też było na planie "Oblitusa", była prawdziwa pirotechnika, ślepa amunicja oraz profesjonalni charakteryzatorzy. Pojawią się oczywiście efekty komputerowe, niemniej jednak będą to głównie tzw. efekty wspomagające typu latające pociski, zmiana napisu na samochodach czy drobne korekty scenografii i efektów praktycznych. 

The film was shot in mid-April and the whole material was made outdoors. Personally, I love movies where computer is not involved so much and the most interesting things happen in front of the camera with actors and practical effects. And that was the case of “Oblitus” with real pyrotechnics, blanks and professional make-up artists. Of course, there will be special computer effects, but these will be in fact the so called supporting effects, such as flying rounds, the change of the writing on vehicles, corrections of scenography or practical effects.



Akcja crowdfundingowa zakończyła się sukcesem – wsparło Was ponad 50 ludzi. Jak wykorzystaliście zgromadzone fundusze?

The crowdfunding action was a success – you were supported by over fifty people. How did you use the collected funds?

Za pomocą crowdfundingu zebraliśmy niezbędne minimum by w ogóle móc zrealizować zdjęcia do filmu. Wykorzystaliśmy te pieniądze na opłacenie dodatkowego sprzętu filmowego, pirotechniki, charakteryzacji, wyżywienia na planie filmowym  oraz rekwizytów. Cała reszta opłacana jest z prywatnych środków, niemniej jednak fundusze z crowdfundingu bardzo się przydały.


With the help of crowdfunding we gathered the required minimum just to make the ends meet and start the production. We used the money to pay for the additional movie equipment, pyrotechnics, make-up, food on the set and props. The rest was paid from our private sources, however the funds from crowdfunding were very helpful.



Za scenariusz odpowiada Piotr Jurek, który sam jest rekonstruktorem z grupy SNAFU (poprzednio Reenacting Zone South) i jednocześnie aktorem w filmie. Jak chłopaki odnaleźli się na planie?

The script was written by Piotr Jurek, who is a re-enacteor himself from the SNAFU group (formerly Reenacting Zone South) and at the same time an actor in your movie. How did the guys find themselves on the set?

Osobiście uważam, że odnaleźli się lepiej niż się tego spodziewałem i nie mam zamiaru tutaj nadmiernie komukolwiek słodzić, tak było. Jeden z rekonstruktorów zastąpił nawet profesjonalnego aktora, który miał przylecieć do nas z Londynu, ale niestety kwestie organizacyjne nie pozwoliły nam na to. Ów rekonstruktor dostał tekst i standardowo kazałem mu rozpocząć "po swojemu" - dzięki takiej metodzie mam pewien punkt wyjścia do dalszych wskazówek dla osoby występującej. Kamera włączona, dźwięk się nagrywa, statyści ustawieni, facet wchodzi, mówi swój tekst, a ja zbieram zęby z ziemi. Jedyne, co byłem w stanie mu podpowiedzieć to "Zrób to jeszcze raz dokładnie tak samo". Muszę przyznać, że chłopaki są naprawdę świetnie wyszkoleni, a co najważniejsze - czują klimat jaki panował wśród żołnierzy w tamtym okresie, potrafią to naprawdę dobrze ograć i każdy zna swoje miejsce. Dla reżysera, zwłaszcza stosunkowo mało doświadczonego, to raj. Piotr wykonał kawał dobrej roboty, napisał mi świetną historię, stworzył postać "pod siebie". Potem na etapie przygotowywania scenariusza wprowadziliśmy niewiele korekt związanych z jego wątkiem. Następnie pojawił się przed kamerą, zagrał jak z nut i pojechaliśmy kręcić kolejne materiały.

Personally, I think that they really found themselves better than I expected and I am not going to praise anybody here, that’s how it was. One of the re-enactors even replaced a professional actor who was supposed to join us having come from London, but he was stopped by some organizational issues. The re-enactor got the text and as usual I allowed him to start on his own – thanks to this method I have a certain point of reference to start with in case of further tips for the actors. The camera is on, the sound is being recorded, extras are ready, the guy walks in, says his lines and I need to get my teeth from the ground. All I could tell him was “Do it once again exactly the same way”. I have to admit that guys are really were trained and what is the most important thing – they really feel the atmosphere of the era among the soldiers, the can really play it and they know their part. For a director, especially someone who is not so experienced, it is a blessing. Piotr did a hell of a job, wrote a great story for me, created his character right for himself. Then while we were working on the script we had only few minor corrections connected with him. So finally he stood in front of the camera, played by the numbers and we moved on shooting the rest of the materials.




Czy dużo było zmian w scenariuszu w stosunku do wersji, z którą zaczynaliście zdjęcia, czy Wasza wizja ewoluowała?

Did you  have many changes in the script when compared to the version you starded the shooting with or did the vision evolve?

Ogólna filozofia, którą można zastosować na etapie preprodukcji nisko- i średniobudżetowych filmów, mówi "Celuj w rzeczy najodleglejsze, a następnie idź na kompromis, aby zmieścić się w budżecie". Dzięki takiemu podejściu mam pewność, że ustaliłem najwyższe możliwe standardy dla tej produkcji. W związku z tym ciężko mówić o tym by wizja ewoluowała, raczej byliśmy zmuszeni do ustępstw, niemniej jednak trzeba było to robić mądrze, tak by film na tym nie ucierpiał i uważam, że udało się ustalić naprawdę całkiem niezły standard jak na taką produkcję. Wracając do sedna pytania: tak, zmiany się pojawiały, nie było ich dużo i nie wpłynęły one za bardzo na historię, jaką opowiadamy. Były to raczej zmiany kosmetyczne.

The general philosophy that we can use in pre-production of low-budget or mid-budget movies is “aim high” then look for compromise to fit in the budget. With this approach, I am sure that I set the highest possible standards for this production. That is why it’s hard to talk about any evolution of our vision, we were rather forced to give way sometimes, but we had to act wise so it did not affect the movie and I think we managed to set a pretty high standard, considering the type of the production. Coming back to your question: yes, we had some changed, but there weren’t so many of them and they did not affect the story we’re telling to much. These were rather minor cosmetic changes.


Co było najtrudniejsze w realizacji? Jakim przeciwnościom musieliście stawić czoła? Które sceny lub elementy były najbardziej problematyczne?
 
What was the most difficult thing? What obstacles did you have to face? Which of the scenes of elements were the most problematic ones?

Zdecydowanie najcięższe sceny to były te, w których pojawiała się pirotechnika. Pomijając fakt, że pierwszy raz miałem do czynienia z prawdziwą pirotechniką na planie, to łatwo wyobrazić sobie, jak to wygląda: masz kilkunastu dynamicznie poruszających się aktorów na dość dużej przestrzeni, na której znajduje się kilka ładunków wybuchowych imitujących uderzenia z moździerzy. Dodaj do tego planowanie ruchów kamery oraz dialogi. I teraz wystarczy, że coś pójdzie nie tak z synchronizacją i proszę, oto recepta na tragedię! Całe szczęście, mieliśmy na planie profesjonalnych pirotechników z firmy FireShow, którzy byli bardzo restrykcyjni w kwestii bezpieczeństwa, co gryzło się z moimi zamiarami, gdyż ja chciałem podchodzić jak najbliżej wybuchów, zarówno z kamerą, jak i aktorami. Niestety (albo "stety", bo dzięki temu nikomu nic się nie stało), panowie byli nieubłagani i musieliśmy się trzymać nieco z daleka. Trochę szkoda, bo ja lubię posyłać kamerę jak najbliżej akcji, ale używaliśmy pirotechniki, której nie da się idealnie kontrolować, jak to ma często miejsce w przypadku produkcji filmowych. Dzięki temu te eksplozje są bardziej efektowne i prawdziwe. 

Oprócz tego, po raz kolejny mógłbym ponarzekać sobie na organizację, gdyż byłem zarówno reżyserem i operatorem (chociaż miałem operatora do gimbala więc tutaj zostałem nieco odciążony), jak i kierownikiem planu, a to już zbyt wiele obowiązków jak na jedną osobę więc pozwolę sobie skorzystać z możliwości i zakrzyknąć na klawiaturze POSZUKIWANY KIEROWNIK PLANU!


Certainly, there were the scenes with pyrotechnics. Apart from the fact that it was my first time with the real pyrotechnics on the set, you can easily imagine how it looks like: you have a couple of dynamically moving actors in the open area, where several explosives are set to imitate the mortar strikes. Then you have the camera moving as well and dialogues – if something goes wrong with synchronization, the tragedy is inevitable. Luckily, we had really professional pyro-technicians from a company called FireShow who were very strict in terms of safety conditions that clashed with my intentions because I wanted to get as close as possible – with the camera, with actors. Unfortunately (or fortunately, because nothing bad happened) they guys were relentless and we had to step back. It is a shame a bit, because I like sending the camera right in the middle of the action, but we used pyrotechnics which is easy to control as it often happens in case of movie productions. But on the other hand – the explosions are more spectacular and real.

Apart from that, I can once again complain about the organization, since I was both the director and cinematographer (although I had a gimbal operator that relieved me?) and the film set manager, which was quite a long list of duties  for one person, so just let me use the opportunity here to shout it out loud on the keyboard: FILM SET MANAGER WANTED! 



Okolice Wyrów i Gostynia zamieniliście z jednej strony w plan filmowy, z drugiej – w pole bitwy – czy udało Wam się zachować projekt w tajemnicy, czy np. na tle nacierających żołnierzy Wehrmachtu czy 29.DP pojawili się nagle… spacerowicze? Mieliście też kilka wystąpień w mediach (m.in. Teleexpress, śniadaniówka w TVP Kraków) – czy zaowocowały one niespodziewanymi wizytami na planie ludzi, którzy chcieli podejrzeć Was, jak działacie?

The area around Wyrow and Gostyn were turned into a movie set on the one hand, and a battlefield on the other – did you manager to keep the project in full confidentiality or maybe in the background of charging Wehrmacht soldiers or troops of the 29th Infantry Division some passers-by appeared? You also had some interviews in the media (e.g. in Teleexpress, morning shows or TVP Cracow) – did they result sudden visits on the set paid by the people who wanted to see how you work?

Niestety, można powiedzieć, że to dość drażliwy temat. Oczywiście, początkowo o całej operacji widziała jedynie ekipa filmowa oraz nadleśnictwo. Wraz ze strażą leśną wybraliśmy lokalizację, która znajduje się w miejscu odległym od cywilizacji. Nigdzie nie podawaliśmy informacji o tym, w jakich dniach będziemy kręcić, a teren planu zdjęciowego został odpowiednio zabezpieczony. Niemniej jednak nadleśnictwo poinformowało nas, że leśna droga prowadząca przez nasz teren jest często uczęszczana przez rowerzystów, zwłaszcza w słoneczne weekendy i że ludzie niewiele sobie robią z oznakowań i zrywają taśmy. Przez cały czas kręcenia zdjęć przejechało tamtędy jakieś 200-300 osób, a takie, które zawracały widząc znaki można by policzyć na palcach jednej ręki. Doprowadzało to do nieprzyjemnych sytuacji i generalnie kończyło się na wysłuchiwaniu idiotycznych komentarzy od przechodniów. Niektórzy nawet robili sobie zdjęcia z pojazdami historycznymi. Generalnie, w samych zdjęciach nam to nie przeszkadzało, gdyż droga była na skraju i przebiegała przez nasz obóz, a nie sam plan zdjęciowy, zaś do dyspozycji mieliśmy ok 7 ha lasu. Teren został nam wydzierżawiony i ci ludzie nie mieli prawa na niego w tym momencie wkraczać, ale nawet policji nie chciałoby się jeździć do każdego takiego zgłoszenia, więc uznaliśmy, że nie ma co z tym walczyć. Pozytywnym akcentem tej sytuacji okazała się obecność myśliwego, który nie został oficjalnie poinformowany o tym, co będzie się działo i przyjechał na plan sprawdzić, co się dzieje, po czym zaczął pomagać nam w transporcie cięższych rekwizytów, których nie dało się dowieźć osobówkami. 

I have to admit that this is a pretty ticklish issue. Of course, at the very beginning, only the film crew and the forest inspectorate knew about the whole operation. Together with the forest service we chose the location pretty far from any civilization. We told no one about the date of the shooting and the film set was properly secured. However, the inspectorate informed us that the path that went through our area was often used by cyclists, especially during sunny weekends and that people didn’t care much about the signs and broke the tapes. During the whole photo-shooting process, 200-300 people passed us by and there were only few that turned back, having seen the signs. It led to some unpleasant situations and in general we had to listen to stupid comments made by passers-by. Some of them took photos with historical vehicles. In general, that was not a big trouble in terms of photo-shooting, because the road was on the edge of the forest, not the set itself, and we could use around 7ha of it. The area was leased to us and these people had no right to trespass it, but even the police would not respond each and every violation of this kind, so we decided eventually to let it go. A positive thing was the presence of the woodsman who was not officially informed about the whole issue and so he arrived at the set to check what was going on, but ended up helping us with transport of some heavier movie props that we could not bring using our cars.




Obecnie trwa postprodukcja, a premierę planujecie na wrzesień - czy w międzyczasie wypuścicie kolejne teasery? Czy powstanie wersja reżyserska lub czy będziemy mogli zobaczyć sceny niewykorzystane, materiał „making of/behind the scenes”?

The postproduction is in progress and the premier is scheduled for September – are you going to publish any further teasers? Is there going to be any “director’s cut” version or are we going see “deleted scenes”, the making-of/behind-the-scenes material?

Premiera odbędzie się w pierwszym tygodniu września. Początkowo miała być to druga połowa sierpnia, ale uznaliśmy, że rozsądniej będzie ją przesunąć o te 2-3 tygodnie, gdyż niektórzy zaangażowani w produkcję mogą być wciąż na wczasach. W związku z tym, że jest produkcja krótkometrażowa, pojawił się tylko jeden zwiastun, by nie pokazywać wszystkich najlepszych momentów z filmu, jak to często ma miejsce przy okazji publikacji zwiastunów do różnorakich filmów. Nie planuję publikacji wersji reżyserskiej, ale pojawi się film "making of", w którym pokażemy również nieco dodatkowych materiałów.

The premiere is scheduled for the first week of September. First, it was supposed to be the second half of August, but then we thought that it would be wiser to postpone it for 2-3 weeks, because some of the people involved in the production might still be away on summer holidays. Because it is a short film, only one trailer has been published not to show all the best moments of the movie, as it is often the case of premieres of other films. I am not planning any “director’s cut” version, but surely there will be the “making of” where we’re going to show a few additional materials. 



Jakie wnioski wyciągnęliście pod kątem kolejnych produkcji, a co przydało się z Waszych poprzednich doświadczeń/projektów?

What conclusions did you draw in terms of further productions and what experience from your previous projects became useful here?

Cóż, na pewno cała masa wniosków jakie udało się wyciągnąć ma związek przede wszystkim z organizacją produkcji. Mnie osobiście sporo dała współpraca ze specjalistami z różnych dziedzin takich jak dźwięk, pirotechnika, efekty specjalne, charakteryzacja czy muzyka. W poprzednich produkcjach musiałem radzić sobie ze wszystkim samemu i to, że robiłem takie rzeczy samemu zmusiło mnie do nauki podstaw w różnych aspektach sztuki filmowej. Dzięki temu o wiele łatwiej współpracuje mi się z ludźmi, którzy są ekspertami w swoich dziedzinach. 

Well, certainly there is a whole bunch of conclusions connected with the organization of our production. Personally, I really enjoyed working with specialists in various fields, such as the sound, pyrotechnics, special effects, movie make up and music. In my previous productions I had to do everything on my own and the fact that I had to work this way made me learn the basics of the film art. Thanks to that it is easier for me to cooperate with people who are experts in certain branches. 



Dzięki za rozmowę!

Thanks for the interview!